Kolęda, kolęda i po kolędzie.
Dobiegł końca kolędowy czas. W sposób oczywisty inny niż dotąd. Nieszczęsne słowo “dystans” i w tym przpadku dało się we znaki. Z oddali, zza ołtarza musieliśmy rozpoznawać naszych parafian z którymi wcześniej spotykaliśmy się i rozmawialiśmy “twarzą w twarz”. Teraz nieszczęsny “dystans” ogranicza wszystko, co bezpośrednie, każe trzymać się z daleka, niszcząc i tak mocno naruszone relacje między nami. Jesteśmy dzisiaj w stanie zarzucić sobie nawzajem wiele w imię owego podstępnego wroga, który uwił sobie gniazdko między nami. Człowiek naszego czasu za bardzo wierzy w sprawność środków, które władne są obronić go przed wszelkimi zagrożeniami. A jednak ludzie nie doczekawszy się pomocy czy pociechy, odchodzą w głębokiej samotności. Przed śmiercią często nie widzą nikogo bliskiego z którego obrazem mogliby odejść z tego świata.
Kolęda domowa zawsze była okazją do spotkania parafian w ich środowisku domowym, rodzinnym. Potrzeba bliższego kontaktu miała swoje źródło w czasach, kiedy apostołowie idąc w świat, zdążali z domu do domu a wspólnie spotykali się tam, gdzie mogło bezpiecznie przebywać więcej uczniów Chrystusa, by słuchać Słowa, celebrować eucharystyczną obecność Zbawiciela i służyć sobie wzajemną pomocą, pociechą czy materialnym wsparciem. Te spotkania były wyrazem troski wzajemnej, potrzebą zabezpieczenia tego dobra, które służyło bezdomnym, wędrowcom, biednym, wreszcie, były wyrazem troski o miejsca, które pamiętały wyjątkową obecność Chrystusa, miejsce Jego narodzin, miejsce cudów i znaków, miejsce wyjątkowych mów, które wygłaszał do zgromadzonych tłumów, wreszcie jako miejsce ofiary, jaką złożył, by nas zbawić. Ludzie wierzący przystając ze sobą zawsze sptykają Chrystusa, który jest pośród nich. x.prob