Stryjenka moja zawsze ostrzegała swoje córki przed chłopcami kochającymi do nieprzytomności, którzy - jak to mówiła - na rękach noszą przed ślubem. Racja! Bo przecież kochać trzeba jak najbardziej przytomnie, a noszenie na rękach? No, cóż? Widziałem to niejednokrotnie w dniu wesela i to chyba tylko w dniu wesela... Samo przeniesienie panny młodej przez próg jest zaledwie gestem, ale jakże znaczącym! Oto bowiem ten, który kocha wyraża w ten sposób deklarację: Ten oto - niewątpliwie słodki - ciężar zobowiązuję się dźwigać do końca życia. (A każdy przecież rozumie, że niekoniecznie na rękach.) Z pewnością jednak jest to jakiś symbol. Podobny zresztą do tego, o którym wielokrotnie mówił Pan Jezus, do krzyża, który w sensie symbolicznym wskazywany, w dosłownym sensie był przez Niego dźwigany - z miłości. Bo miłość to służba. Życie nie wypełnione służbą, byłoby pozbawione sensu.
Dlatego Jozue w dzisiejszym pierwszym czytaniu nie zastanawia się, a pyta wprost: Chcecie służyć Panu, czy obcym bóstwom? Jakoś nikomu nie przyszło do głowy podważać sensowność takiego wyboru - no, bo komuś trzeba służyć: jeśli nie temu Bogu, to innemu. Argumentem zaś za pozostaniem przy Bogu jedynym jest Jego wytrwałość: mimo naszych grzechów wciąż nas ochrania, wspomaga, wyprowadził z niewoli egipskiej... Ten, kto kocha jest wytrwały i też służy. Dlatego nie powinny dziwić słowa św. Pawła z Listu do Efezjan: Żony niechaj będą poddane swym mężom jak Panu, bo wyżej napisał przecież: Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej, a nieco dalej przypomina, że mężowie winni miłować swoje żony tak, jak Chrystus umiłował Kościół.
Niczego więcej dodawać nie potrzeba. Wystarczy bowiem służba i wytrwałość w niej - to już będzie miłością. Pan Jezus zaś właśnie dlatego chciał pozostać wśród nas pod postacią chleba i wina, aby być jak najbliżej nas. Nie wszyscy to jednak zrozumieli - zabrakło im wytrwałości. Wybuchło jedynie pierwotne, młodzieńcze zauroczenie i... wygasło. Tak kończy każda miłość bez wytrwałości.
Odnośniki do dzisiejszych czytań: