Gdy w kwietniu 2004 roku wraz z kolegami z rocznika święceń miałem okazję stanąć blisko papieża po zakończonej audiencji środowej, żal mi się zrobiło tego staruszka, schorowanego, styranego, a jeszcze wciąż dopuszczającego do siebie wszystkich, spieszących po zdjęcie z papieżem. To, co miał do przekazania, odczytał z największym wysiłkiem. Gdy jednak zebrała się wokół niego grupka pielgrzymów, usiłował choć w kilku słowach, choćby jednym pytaniem okazać swą życzliwość i zainteresowanie. Miłe to było - dla grup pielgrzymich, ale dla samego Ojca Świętego niezwykle wyczerpujące.
Skąd to skojarzenie? Papieża lubiliśmy za tę jego ofiarność względem nas. Pan Jezus, jak wynika z dzisiejszej Ewangelii, nie zabiegał o tego rodzaju względy. Gdy bowiem do Jerozolimy przybyli Grecy, z pragnieniem: Chcemy ujrzeć Jezusa, On dał im tylko odpowiedź przez swoich uczniów. I to odpowiedź niezbyt zachęcającą: Jeżeli ziarno pszenicy nie obumrze... oraz Kto by chciał mi służyć, niech idzie za Mną... Iść za Chrystusem - by umrzeć? Mizerna to zachęta... To po to pokonali taki szmat drogi, by usłyszeć zaproszenie do naśladowania Go? A przecież za chwilę zostanie zabity! Tak, ale wtedy właśnie pociągnie wszystkich do siebie. Nie łudźmy się: do Chrystusa idzie się przez cierpienie. Innej drogi nie ma. Dlatego tak trudno trwać przy Nim.
Odnośniki do dzisiejszych czytań: